Nowy wywiad z Zelandem

Moderator: admin

filip
Posty: 42
Rejestracja: śr maja 27, 2009 12:30 pm
Nowy wywiad z Zelandem

Post autor: filip » wt paź 09, 2012 10:47 am

Pańskie ostatnie książki wywołały falę krytyki ze strony czytelników. Dlaczego?

Vadim Zeland: - Wiesz, jest kategoria czytelników, którzy skaczą po powierzchni nie wnikając w sedno rzeczy i bez przerwy czekają, aż ktoś pokaże im coś takiego, przez co oni w olśnieniu wprost zakrzykną z zachwytu. Określam ich mianem «Pinokio». Myślą, że wystarczy przekręcić jakiś czarodziejski kluczyk, a otworzy się przed nimi Sekret. W rzeczywistości nie ma żadnego Sekretu. Cały sekret polega na tym, że kluczyk nigdzie nie jest ukryty leży w dosłownym sensie na powierzchni, i napisano o tym już mnóstwo książek. Lecz Pinokio go nie widzi, ponieważ jego percepcja mieści się w innej skali wibracji. Skacząc od jednej książki do drugiej, tylko na moment zatrzymuje się i zakrzykuje: «Aha! Gdzieś już to słyszałem. To nic nowego» - i biegnie dalej.

W rzeczywistości każda książka odkrywa jakieś nowe aspekty Wiedzy, a Transerfing w szczególności. O ile wiem, w ezoteryce jeszcze nikt nie rozważał zagadnienia percepcji otaczającej nas rzeczywistości z tak zaskakującego punktu widzenia. Wcześniej, w celu przesunięcia punktu zbornego (umiejętność posługiwania się zmysłami, na które wcześniej nie zwracało się uwagi, postawa z jaką się to robi i przesunięcie miejsca świadomej percepcji charakterystyczne dla wszystkich tradycji szamańskich oraz mistycznych – przyp. red.) magowie uciekali się do substancji psychoaktywnych. Tu zaś przeciwnie, proponuje się ostateczne otrzeźwienie. Cel ten osiąga się tak prostym i naturalnym sposobem, że wydaje się iż w żadnym razie nie może on być owym kluczykiem. Pinokio uważa, że Sekret po to jest sekretem aby być zagadkowym, jak jakieś pozaziemskie odkrycie. Tymczasem podtyka mu się pod nos taką nieprzyjemną i jednocześnie zwykłą rzeczywistość, w której faktycznie okazuje się on pacjentem szpitala psychiatrycznego naszpikowanym środkami psychoaktywnymi czyniącymi z niego warzywo, przez co nie może odnaleźć swego kluczyka. Dlatego też złości się.

A jak Pan do tego doszedł?

Vadim Zeland: - Nie myśl, że robię z siebie jakiegoś guru. Sam byłem takim Pinokiem, i to wcale nie tak dawno. Nie docierało do mnie, dlaczego w rzeczywistości napisano tak wiele książek, a Wiedza leży dostępna i niby można ją pojąć, ale trudno sobie uświadomić. Pojąć i uświadomić sobie, to absolutnie różne rzeczy. Okazuje się, że wszystko jest dość trywialne: aby wyjść z osłupienia trzeba po prostu przestać łykać tabletki, które nam się podaje. Wówczas właśnie dzieje się coś naprawdę niezwykłego – otrząsamy się z transu, budzimy się we śnie na jawie i zaczynamy kojarzyć kim jesteśmy, gdzie się znajdujemy i co się dokoła dzieje.
Czym są te tabletki?

Vadim Zeland: - To dość szerokie zagadnienie. Rzeczywistość, w której funkcjonujemy nie jest już tą, która otaczała nas kilkadziesiąt lat temu. Zmiany zachodzą bardzo szybko i narastają lawinowo, z przyspieszeniem. Na przykład wszystkim znany jest termin biosfery jako środowiska życia żywych organizmów. Lecz mało kto wie i zastanawia się nad tym, że istnieje jeszcze pojęcie technosfery. Technosfera, to wszystkie osiągnięcia cywilizacji technogennej, począwszy od domowych urządzeń elektrycznych, a kończąc na produktach żywnościowych. Wszystko co styka się z technosferą poddawane jest nie zawsze zauważalnej, lecz kardynalnej transformacji i dotyczy to również samego człowieka. Kiedy cywilizacja wkroczyła na drogę rozwoju technogennego, zadziałały takie prawa, które wcześniej nie dawały o sobie znać. Obecnie działanie tych praw prowadzi do tego, że technosfera nieuchronnie sprowadza się do matrycy. Matryca to pewien konglomerat, system, w którym dla człowieka przeznaczona jest rola akumulatora zasilającego ten system. Takie filmy jak „Matrix” i „Surogaci” to wcale nie fantastyka, tylko nasza najbliższa przyszłość. Rzecz nawet nie w technice, którą człowiek się otacza. Kiedy ludzie trafiają do ogólnego pola informacyjnego, stworzonego przez wszelkie możliwe środki masowego przekazu, okazują się zależni od władzy systemu. Już nie człowiek zarządza systemem, lecz ten całkowicie kontroluje i podporządkowuje człowieka sobie. W ogólnoświatowej sieci informacyjnej łatwo do tego dochodzi.

Kto czerpie z tego korzyść?

Vadim Zeland: - Nikt. Człowiek po prostu przyzwyczaił się myśleć, że wszystko co dzieje się wokół niego, ma miejsce z woli jakichś innych ludzi. W rzeczywistości system rozwija się samodzielnie. Kto kieruje dżunglą? Oczywiście nikt, ona sama rośnie i żyje tak jak powinna od chwili kiedy rośliny połączyły się i zaczęły współistnieć. Rozumiesz? Dla systemu korzystne jest co następuje:

Musi on dojść do punktu trwałej równowagi, sprowadzić się do optymalnej konstrukcji, w której ludzie, jak cyborgi będą podtrzymywać jego istnienie. Co jest do tego potrzebne? Komórki matrycy muszą być wypełnione przez posłuszne elementy. Elementy te powinny być przede wszystkim nie całkiem zdrowe, by nie dysponowały swobodną energią. Po drugie, muszą być lekko oszołomione aby nie rozumiały gdzie się znajdują. Energii i świadomej woli powinno wystarczyć tylko do sprawnego wykonywania funkcjonalnych obowiązków – ni mniej, ni więcej. Czy zastanawiałeś się dlaczego po pracy wielu ludziom nic się nie chce, oprócz usadowienia się na kanapie przed telewizorem? Tego rodzaju zmęczenie jest zwykłą sprawą i do tego się przyzwyczailiśmy. Ale czy to normalne? Otóż nie. Coś może być zwyczajne, ale to nie znaczy, że jest normalne. Czy przyszło Ci do głowy pytanie dlaczego życie współczesnego człowieka przebiega w granicach pomiędzy 20 i 40 rokiem życia? Jako młody specjalista nie jesteś nikomu potrzebny, ponieważ nie masz doświadczenia, a po czterdziestce nie jesteś nikomu potrzebny, gdyż wszystko co się dało, już z Ciebie wyciśnięto. Z tego powodu po czterdziestce jesteś mało interesujący nawet dla płci przeciwnej. I znów pytam, czy to normalne? Owszem, jest to powszechne, ale przecież coś tu jest nie tak. Nie powinno tak być!

Jeszcze jedna sprawa, która jest korzystna dla systemu, to zmniejszenie liczebności populacji. Wydawałoby się, że zmniejszenie liczebności konsumentów powinno doprowadzić do zmniejszenia korzyści uzyskiwanej przez system. W rzeczywistości kiedy system sprowadza się do matrycy, konsumenci, którzy przetrwali przekształcają się w całkowicie sterowalnych dostawców, i zysk od nich pochodzący staje się totalnie kontrolowany, a więc lepszy jakościowo, lepiej zorganizowany, nie zaś zależny od wolnego wyboru konsumenta (póki co jest jeszcze z czego wybierać). Na tym polega właśnie sens sprowadzania społeczeństwa do matrycy. I znów pytam: czy stoi ktoś za tym wszystkim? Modne jest obecnie rozważanie niejasnych doniesień o jakimś rządzie światowym znanym jako klub Bilderberg, w którego skład wchodzą najbogatsi i najbardziej wpływowi ludzie planety. Jest to jednak tylko wybieg systemu mający odwrócić uwagę. Wielu naiwnie sądzi, że wystarczy usunąć tę garstkę uzurpatorów, którzy w tajemnicy postanowili podporządkować sobie całą populację Ziemi, a problem zniknie. Nic podobnego. Jeśli w ogrodzie zerwiesz tylko koniuszki chwastów, to czy one znikną? Ludzie stojący u władzy stanowią marionetki systemu w jeszcze większym stopniu niż jego szeregowi członkowie. Tych pierwszych układ pociąga za sznurki bezpośrednio, a tych drugich już za pośrednictwem reklamy, fałszywych celów, dezinformacji i reszty bzdur tworzonych przez tych pierwszych. We współczesnym społeczeństwie nie zdarza się, by ktoś wymyślił coś globalnego, na przykład wywołał wojnę, a następnie zrealizował to według osobistego planu. Bankier nie może sfinansować takiej drogiej „przyjemności” jeśli do władzy nie dorwie się odpowiednia grupka, a ta z kolei nie dorwie się, jeśli nie dojrzeją sprzyjające temu warunki. W systemie wszystko jest nawzajem ze sobą powiązane i splecione. Przyczyny należy szukać nawet nie w samych warunkach, lecz znacznie głębiej – tam, gdzie owe warunki się rodzą.

W jaki sposób urzeczywistniają się plany systemu? Bardzo łatwo: po pierwsze, drogą manipulacji uwagą zasadniczej masy ludzi, a po drugie (co jest jeszcze łatwiejsze), przez żywność którą ludzie jedzą.

Kierowanie uwagą, to najskuteczniejsza metoda zarządzania. Nie trzeba stosować nawet jakiejś szczególnej propagandy ideologicznej. Wystarczy zmusić osła, by myślał o marchewce zawieszając mu ją przed nosem, a ten posłusznie polezie dokąd chcesz. Zasada polega na tym, że uwaga skupia się na tej informacji, która pasuje systemowi i odwracana jest od ważnych kwestii w kierunku rzeczy nieistotnych. Można przytoczyć mnóstwo przykładów tego jak to się odbywa.

Wymyśla się choroby, przed którymi wszyscy muszą natychmiast się zaszczepić, a problem raka, który z każdym rokiem jest coraz ważniejszy usuwa się z pierwszego planu na peryferia świadomości społecznej. Obecnie bardzo często w wiadomościach pojawiają się doniesienia o tym, że w końcu wynaleziono lekarstwo na raka. To śmieszne i jednocześnie smutne. Ileż wspaniałych odkryć ludzkość dokonuje, a tymczasem ludzie nadal umierają. Poza tym pierwotna i podstawowa przyczyna raka została odkryta już na początku ubiegłego wieku przed doktora Otto Warburga. Lecz o tym bardzo szybko zapomniano.

O tym, że biosfera przekształciła się już w technosferę, i co z tego wynika, nigdzie nie mówi się wprost. Uwagę kieruje się na całkiem inne rzeczy – na problemy, które jeszcze nie nastąpiły i nie wiadomo czy w ogóle nastąpią. Na przykład globalne ocieplenie, ochłodzenie, potop, rok 2012 jako koniec świata itd.

W recenzjach filmu „Avatar” kieruje się uwagę na efekty wizualne, a problemy rozwarstwienia społeczeństwa na zwolenników technosfery i biosfery, które czekają nas w najbliższej przyszłości są przemilczane. Właśnie dlatego Oscar trafił nie do „Avatara” tylko do filmu, który zmusza nas do myślenia w określony sposób: nie należy obawiać się systemu, tylko „agresywnych Arabów”, którzy stanowią rzeczywiste zagrożenie (chodzi o film „W pułapce wojny” - przyp. red.). Lecz to znów nie oznacza, że środki masowego przekazu są przez kogoś w tajemnicy ukierunkowywane w jakąś stronę. Wszystko dzieje się samo przez się, jak w dżungli. Przykuć uwagę współczesnego człowieka przekarmionego informacją, nie jest tak łatwo. Czym najlepiej przykuć uwagę ludzi? Tym, co niepokoi, wywołuje obawę i strach. Oto środki masowego przekazu działają w tym kierunku, lecz nie świadomie, a na poziomie instynktów dziennikarza.

Sterowanie odbywa się tak niezauważalnie, podstępnie i „naturalnie”, że nikt nawet tego nie podejrzewa. Elementy układu nawet nie zdążą się otrząsnąć, kiedy zostają otoczone elektronicznymi chipami i stają się w pełni poddane kontroli, jak króliki w klatce. Tylko że chipy nie są wszczepiane do głowy, bo to znów jest wymysł mający na celu odwrócenie uwagi. Niech sobie plebs pomstuje, protestując przeciw takiej nieludzkiej akcji pozbawiającej indywiduum jego praw. Wszystko robi się znacznie kulturalniej, na przykład przez prawo jazdy, lub karty kredytowe, bez których królik nie może funkcjonować. Przystępnie się ludziom wyjaśni, że to wszystko dla ich dobra, wygody i bezpieczeństwa. Ogromna większość jak zawsze uwierzy w te bzdury i posłusznie zgodzi się na to, a przeciwników tej akcji będzie się zgodnie nurzać w błocie, jako odszczepieńców i jednostki antyspołeczne.

Co do informacji, to mniej więcej sprawa jest jasna. Ale cóż wspólnego ma z tym żywność? Jak przy jej pomocy można rządzić ludźmi?

Vadim Zeland: - Bardzo łatwo. To, co wchodzi do człowieka bezpośrednio, stanowi haczyk, na którym można go potem zawiesić gdzie się chce, jak szmacianą lalkę. Jednocześnie taki sposób sterowania okazuje się na tyle „naturalny” i zawoalowany, że „lalka” niczego nie zauważa i myśli, że wszystko jest w porządku.

Bertrand Russell, angielski filozof i pacyfista, dawno pisał o tym, że przy pomocy szczególnego odżywiania i „leczenia” określonymi preparatami można stworzyć taki typ ludzi, który będzie posłuszny jak stado owiec. Oto konkretny przykład. Rząd Stanów Zjednoczonych w 1974 roku ogłosił, że kwestia zmniejszenia populacji w krajach trzeciego świata stanowi zagadnienie bezpieczeństwa narodowego. W jaki sposób taka polityka miała być zrealizowana? Sekretarz Stanu Kissinger w memorandum o bezpieczeństwie narodowym USA wprost zalecał, by wraz z prowokowaniem wojen wykorzystać produkty żywnościowe w charakterze narzędzia zmniejszającego liczebność populacji. Kissinger był człowiekiem niegłupim, stojącym na czele listy stu wiodących intelektualistów świata. Zresztą nie „był” - bo żyje on po dziś dzień i ma 86 lat, gdyż odżywia się nie tym, co zalecał innym, zbędnym według niego na naszej planecie ludziom. Jest on laureatem pokojowej nagrody Nobla, zresztą podobnie jak obecny prezydent (system wie komu należy przyznawać takie nagrody). Jest też członkiem klubu Bilderberg.

Tak więc świetnie rozumiał, że społeczeństwo ubezwłasnowolnionych akumulatorów łatwo łyknie reklamę matrycowej paszy, a tych nielicznych, którzy przebudzą się i zrozumieją do jakiej pułapki na myszy są zapraszani, społeczeństwo wyśmieje i poniży.

Już na długo przed wspomnianym memorandum system zrodził ruch nazywany eugeniką (idea „higieny rasowej” i zmniejszenia liczebności populacji narodu). Pierwsze próbne eksperymenty zwolenników eugeniki były prymitywne, niehumanitarne, „niedemokratyczne”, jak zwykliśmy dziś mówić, i wywoływały żywe zainteresowanie wśród zwolenników nazizmu i stalinizmu. Obecnie wszystko to czyni się w bardziej wyszukany (niemal wytworny) i zawoalowany sposób, za pośrednictwem chemii i modyfikacji genetycznej (GMO).

Technologia transgeniczna, to genialny wynalazek systemu, który pozwala równocześnie upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: stanowi środek zmniejszający populację, a jednocześnie niszczy bezpieczeństwo żywnościowe poszczególnych krajów, gdyż nasiona uzyskane ze zmodyfikowanych roślin nie nadają się do posadzenia i nie wydają plonu, a co za tym idzie bank nasion zawsze znajduje się w rękach korporacji. Idealny środek do sterowania ludźmi. Nawet nie trzeba wywoływać wojny. Wystarczy nieposłusznym odmówić dostawy nasion w odpowiednim czasie i można zrobić z nimi co się chce.

System wciąż doskonali swe metody. Przecież taka prymitywna polityka zwolenników eugeniki, jak przymusowa sterylizacja musi wywołać falę protestu opinii publicznej. Ale to znowu tylko wybieg mający na celu odwrócenie uwagi, swego rodzaju ochłap rzucony tłumowi na pożarcie. Rzeczywiste metody działają niezauważalnie i podstępnie dostosowując się do opinii publicznej i stosując przykrywkę z celów humanitarnych. Taka mimikra zawsze wygląda na pierwszy rzut oka sensownie, na przykład: modyfikacja genetyczna roślin konieczna jest i opłacalna, gdyż zwiększa urodzaj i likwiduje konieczność stosowania pestycydów. Sam pomyśl, czy to źle? W rzeczywistości jest to mit sztucznie stworzony przez korporacje. Fakty mówią o tym, że urodzaj roślin transgenicznych jest znacznie niższy, a w miejsce poprzednich szkodników i chwastów pojawiają się inne, odporniejsze, wymagające stworzenia nowych pestycydów. Na polach modyfikowanej genetycznie soi panuje głucha cisza: nie słychać ani śpiewu ptaków, ani brzęczenia owadów, nie da się zaobserwować żadnego ruchu, jakby rośliny te były plastikowe. Jednak ten, kto nigdy tego nie widział pochłania kiełbasę nie domyślając się, że składniki GMO dodaje się już praktycznie do każdej żywności (do półfabrykatów, kiełbas, słodyczy, produktów mlecznych, do płatków, czekolady, majonezu, keczupu, do napojów) – do wszelkiej matrycowej karmy, którą można znaleźć w supermarketach. Nikomu nie zadrży nawet ręka kiedy dodaje to świństwo do żywności dla dzieci. Lecz mało kto o tym wie, gdyż informację tę skrzętnie się przed nami ukrywa.

Czyżby nikt tego nie sprawdzał?

Vadim Zeland: - Oczywiście, że są prowadzone badania, a zamawiają je korporacje produkujące GMO. Efekty takich badań są zawsze optymistyczne: GMO jest absolutnie bezpieczne. Pewnie nawet teraz wynajęci uczeni pocą się nad tym, by udowodnić, że żywność ta jest niesamowicie pożyteczna. Jedyne niezależne badania prowadziła doktor biologii Irina Jermakowa, lecz szybko zabroniono jej tego, gdyż wnioski były szokujące.

W USA planuje się zabronić hodowania owoców i warzyw w ogródkach przydomowych, a z drugiej strony nie wolno będzie oznaczać produktów zawierających GMO tak, by były rozróżnialne. Ludzie są więc pozbawieni możliwości wyboru. Muszą jeść to co dostają i milczeć. Brzmi to strasznie nieprawdaż? Ciekawe, że polityka rządu USA (lub „rządu światowego” - nazywaj to jak chcesz), skierowana przeciwko krajom trzeciego świata, obróciła się przeciwko samym Stanom Zjednoczonym. Jedna trzecia amerykanów jest bezpłodna. Jedna trzecia Ameryki cierpi na ogromną otyłość. A przecież jakieś 30 lat temu był to kraj ludzi biegających zwariowanych na punkcie naturalnych produktów żywnościowych. Jedna trzecia Amerykanów przewlekle zażywa antydepresanty. A jednocześnie wszyscy naiwnie przypuszczają, że wszystko to jest normalne. Nikogo nie dziwi fakt, że zespół przewlekłego zmęczenia i stresu stał się normą życia współczesnego człowieka. Nic się nie dzieje, prawda? Skąd biorą się takie przemiany? Czyżby naturalne produkty żywnościowe już nikogo nie interesowały? Przyczyna jest prosta: martwy syntetyczny pokarm, w szczególności fast food będący w USA najbardziej rozpowszechniony, wywołuje uzależnienie, które niczym nie różni się od uzależnienia narkotycznego. Cała populacja Ziemi składa się obecnie z nałogowych żarcioholików.

Czy pamiętasz baśń o Sindbadzie żeglarzu? Pewnego razu podróżnicy docierają do kraju, w którym miejscowi mieszkańcy serdecznie ich witają i zaczynają karmić pysznymi potrawami. Podróżnicy jedzą ten pokarm przez wiele dni, a ich ciała stopniowo stają się tłustymi tuszami, świadomość robi się coraz bardziej mętna. Przestają obiektywnie oceniać rzeczywistość. Jak się okazało byli tuczeni na ubój. Z uporem maniaka wciąż powtarzam, że baśnie i fantastyka nie istnieją – są to aspekty naszej rzeczywistości, które zostały już urzeczywistnione lub zostaną urzeczywistnione w przyszłości.

Jeszcze trochę statystyki: w ciągu ostatnich kilku lat jedna trzecia pszczół w USA wymarła. Nikt nie wie dlaczego tak się dzieje. Prawdopodobne przyczyny, to smog elektromagnetyczny wytwarzany przez telefony komórkowe, rośliny transgeniczne, chemia, a możliwe że wszystko to razem wzięte. Czy to znaczy, że na rynku nie będzie już miodu? Jeszcze gorzej – nie będzie roślin zapylanych przez pszczoły. A rośliny zapylane przez pszczoły stanowią 3/4 wszystkich roślin an ziemi. W pewnych prowincjach Chin pszczoły zostały uśmiercone przez pestycydy, a teraz rośliny w dosłownym znaczeniu zapylane są przez ludzi ręcznie. Ale ten problem nikogo nie porusza, gdyż wszyscy zajęci są fenomenem roku 2012, który wymyślili starożytni Majowie.

To bardzo smutne. Człowiek uważa siebie za króla przyrody, rozwinął samodzielną i niszczycielską działalność polegającą na obróbce biosfery, która powstawała przez miliony lat. I co się dzieje? To tak jakby wpuścić małpę do laboratorium chemicznego. Niezależnie od tego, co ta małpa tam zrobi (nawet z pobudek naukowych), wszystko skończy się katastrofą.

Jak by Pan to wszystko podsumował?

Vadim Zeland: – Najważniejsze, na co pragnę zwrócić uwagę, to fakt, że nie rządzą i nie sterują nami określone osoby, tylko my sami zgodnie i nieświadomie kroczymy w stronę matrycy, za pomocą której system sprawuje totalną kontrolę. Wszystko to obywa się pod sztandarem przemian demokratycznych i humanitarnych zachodzących w ramach współpracy, pokoju i ratowania ludzkości. Człowiek zniewolony przez system nie tylko traci wolność wyboru, lecz zaczyna wręcz pragnąc tego, co jest korzystne dla systemu. Proces ten jest inicjowany i zarządzany nie w sposób celowy, tylko przebiega sam przez się stosownie do praw samoorganizacji układu pasożytującego, a więc synergicznie. Niewielu z nas widzi to i rozumie.

Towarzystwo wzajemnej adoracji z klubu Bildelberga może myśleć, że jest w stanie coś kontrolować, ale to błędny osąd. System pochłonie także ich samych, przy czym właśnie ich w pierwszej kolejności. Sytuacja dawno już wymknęła się spod kontroli. Możliwe jest oczywiście, że oni już to zrozumieli, bo zebrali się w tym klubie naprawdę niegłupi ludzie.

Mam ostatnie pytanie. Co Pan proponuje i co sam Pan osiągnął?

Vadim Zeland: – O tym właśnie traktuje cały cykl książek z serii „Transerfing”. W nich każdy znajdzie odpowiedzi na nurtujące go pytania. Wszystko, o czym piszę sprawdziłem w praktyce. Faktycznie zachodzą zauważalne zmiany w świadomości. Doznania są niewiarygodne, trudno je przekazać, lecz określiłbym je jako rozjaśnienie umysłu. Widoczna staje się istota rzeczy, rzeczywistość jawi się w nieznanej postaci. Zaczyna się postrzegać ją taką, jaka jest faktycznie, wszystko staje się jasne, jakby opadała zasłona z oczu. W kwestii energii czuje się lekkość, siłę, wrażliwość. A wszystko to uzyskuje się drogą naturalną i łatwą, bez jakichkolwiek medytacji, treningów i innych manipulacji związanych z ciałem lub duchem. Wielu moich czytelników wypróbowało moje metody i wszyscy oni potwierdzają, że dzieje się tak, jak to opisałem.

To znaczy, że ma Pan już naśladowców?

Vadim Zeland: – Oczywiście. Otrzymuję wiele listów od zachwyconych ludzi i to mnie cieszy. Każdy, kto spróbował, jest zadowolony. Można przecież w ramach systemu funkcjonować normalnie a nawet go wykorzystywać. W każdym razie póki co można… Wszystko polega na tym, byś wykorzystywał system, a nie system Ciebie. Na szczęście są jeszcze ludzie, którzy to rozumieją i nie chcą hodować sobie długiego nosa, za który każdy będzie mógł złapać wodzić na manowce. Są jednak i tacy, którzy posądzają mnie o to, że nie mam już o czym pisać i w związku z tym poruszam tematy żywienia, pasożytów itd. (Chodzi o ostatnie dwie książki: „Apokryfy Transerfingu” i „Żywa kuchnia Transerfingu” – przyp. red).

Dla każdego Pinokia, to co piszę jest wybitnie niewygodne i obrusza się on kiedy próbuję odebrać mu „smaczną kiełbasę”. Jest to jednak niesprawiedliwe posądzenie. Nikt nikomu nie odbiera kiełbasy, a nawet nikt nikogo do niczego nie zachęca. Nie mam potrzeby, by komukolwiek cokolwiek udowadniać ani bronić swego punktu widzenia. Uwierz mi, że mam wiele ciekawszych zajęć. Ani nie mogę, ani nie próbuję zmienić świata. Wszystko co mogę zrobić i na co mam siły, to podzielić się informacją z tymi, którzy gotowi są jej wysłuchać. Czytelnicy sami muszą zdecydować czego potrzebują. Jeśli nie potrzebują tego o czym piszę, to przynajmniej niech przyjmą to do wiadomości. Przekonania zmieniają się z czasem. Przyjęcie informacji do wiadomości nie oznacza, że trzeba z nimi się zgodzić lub nie, spierać się lub nie spierać, odrzucać lub przyjmować.


ODPOWIEDZ