Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Miejsce na Twoje spostrzeżenia, relacje o tym, co udało Ci się zastosować i jaki wpływ na Twoje życie wywarł Transerfing

Moderatorzy: admin, marcelus, filip

Dylla
Posty: 861
Rejestracja: wt maja 04, 2010 8:09 pm
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: Dylla » pt lip 28, 2017 6:01 am

lady_Godiva pisze:
O ile zmiennością można nazwać prezentację różnych, lecz zawsze obecnych i niejako współistnieniejacych ze sobą stron.
Z tym się zgadzam. My nawet nie wiemy, ile mamy tych stron i w jak różnych konfiguracjach mogą się ujawnić. :)

lady_Godiva
Posty: 409
Rejestracja: pn lip 17, 2017 9:01 am
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: lady_Godiva » pt lip 28, 2017 7:27 am

Słuchajcie,


aż zapragnęłam rozwinąć temat "szkodliwości używania łomu", również w dyskusjach.

Oczywiście wnioski nie będą jakieś oryginalne, bo puenta będzie następująca:

nigdy nie wolno używać baseballa :wink:


Ale pomyślałam sobie, że czytelnikom/uczestnikom [czy to byłym, przyszłym, czy wciąż aktywnym] należy się taka coda od, jakby nie było, założyciela wątku ;)


Fakt,

zatargi czy utarczki słowne, większe, czy te zupelnie drobne, były tu chyba od początku [a w każdym razie od początku aktywności dr Kota] na jakimś tam, rzeknijmy, porządku dziennym, więc ja z moim baseballem, którego w pewnym momencie nie utrzymałam [i mi się ostro machnęło :crazy: ] w ogóle nie bylam w żadnym stopniu oryginalna.

Co prawda wiele postów nieaktywnych już dyskutantów owego forum, jest wykropkowanych, zatem nie mogę mieć zupełnie precyzyjnego pojęcia, do jakiego rodzaju, rzeknijmy tak: niesnasek dochodziło. I czy były już używane baseballe, czy tylko małe patyczki i szpileczki.

Lecz nie moja to rzecz.

Ja kropkować niczego nie zamierzam, jako, że , jak każdy chyba tu piszący * , posiadam wciąż dychające ego [a czasem nie tylko dychające ;) ] z jego specyficznymi /dla istoty zwanej tu lady_Godiva/ skłonnosciami i skrzywieniami.....ale zupełnie nie widzę potrzeby sztucznego kreowania swojego wizerunku i udawania, jakoby udało mi się już wskoczyć na level bezstronnego obserwatora i zawsze życzliwego, o czystych intencjach, dyskutanta.

I właśnie ten wątek, wątek, jakby na to nie patrzeć, o międzyludzudzkich relacjach, stał się dosłownym, samego siebie, studium.


Cóż. Wy, czytający, nie znacie mnie przecież zbyt długo, to i moje pobudki, które skłoniły mnie do napisania owego postu, możecie odczytywać jako coś na kształt chęci pozbycia się poczucia winy [którego, bynajmniej, nie mam, lecz o tym za chwilę], czy wycofania tego, co rzekłam do dr Kota parę, parenaście postów wczesniej.

Nie.

Nie mam poczucia winy. [Znam, z grubsza przynajmniej, swoje słabe punkty i rozmaite narowy, lecz świętą ani boddhisattwą jeszcze nie zostałam, więc pewnie nie raz, czy tego chcę czy nie, użyję tego nieszczęsnego "baseballa". Ale godnie zniosę wszelkie konsekwencje z tym związane ;) ]

I nie chcę niczego wycofać. [Co dostrzegłam "na gorąco", widzę wciąż "na chłodno". Różnica jest jednak taka, że "na chłodno" nigdy nie sięgnełabym po łom.....]

Lecz posiadam pewien, rzeknijmy , kodeks, którego podstawowe fundamenty opierają się na otwartości.

Tak zatem, jak podzieliłam się, publicznie, ze swoją irytacją w kontekście rzeczy, które dostrzegłam /i dostrzegam/ w dr Kocie, tak teraz widzę potrzebę podzielenia się takimi bardziej chłodnymi refleksjami, z jakiegoś tam dystansu czasowego.

Fora wszelkiej maści przepełnione są przykładami, jak w praktyce, przejawia się chęć przekonania do swoich racji, wykazania [rzekomej czy faktycznej...komu to oceniać?] ignorancji swego partnera w dyskusji, czy też zademonstrowania swej [rzekomej, czy faktycznej....komu to oceniać? ;) ] intelektualnej wyższości.......


I tylko taki wniosek się nasuwa:

po co deptać komuś po odciskach?

[I dlaczego, u diaska, prawie każdy ulega w końcu tej pokusie? By - czy to mocniej, jak np. tu pisząca lady_ G., czy tylko przelotnie i niemalże niezauważalnie - smyrnąć swego rozmówcę w jakieś, hmm, "bolące" miejsce?]

Bo to zawsze kończy się szkodą. Nawet jeśli nie dla poszczególnych uczestników dyskusji [którzy są już z reguły przyzwyczajeni, ze takie sytuacje mają miejsce od czasu do czasu :crazy1: I w pewnym momencie niewiele ich to rusza.....], to napewno ze szkodą dla samej dyskusji.




I pozostaje tylko w tym miejscu wrócić [skoro już jesteśmy na forum dla transerferów] do tego cytatu z Zelanda, gdzie mówi o bezsensowności wchodzenia w jakiekolwiek spory. Wiecie, o jaki cytat chodzi. [Zresztą w tym wątku był już przytaczany. Ale może faktycznie, jeszcze go tu wkleję, jak znajdę].


Życie byłoby zdecydowanie lepsze, a nade wszystko bardziej mnogie w owocne doświadczenia, gdyby tak nauczyć się [zwłaszcza typy raptowne :wink: , których to, pisząca niniejsze słowa, jest perfekcyjnym egzemplum :oops: :razz: ] "wybierania" z innych tego, co mają cennego do przekazania, przy jednoczesnym opanowaniu umiejętności pozostawania doskonale obojętnym na ich [faktyczne czy rzekome....komu to stwierdzić? ;) ] przywary czy niedoskonałości.....

[Jak z jabłuszkiem, co ma tylko jednego robaczka w środku :crazy: Roztropniej więc jest wykroić robaczka /choć gdyby go zjeść, czy faktycznie coś złego by się stało? :crazy1: / i pożywić się pozostałą częścią jabłuszka, aniżeli wywalić jabłuszko w tzw. diabły ;) Metafor w tym temacie można by zresztą komponować na pęczki.]



Pomyślności zatem, Transerferzy i wszelkiej maści Wędrowcy :smile:

[I w razie czego nie bójcie się tu wchodzić, bo lady_Godiva wcale aż tak często ni wymachuje baseballem, jak mogłoby się wydawać ;) ]







* Choć jeśli już jesteśmy przy ego, to jest tu jedna osoba, która albo to ego ma już bardzo maleńkie, że dla mnie akurat niedostrzegalne, albo.....posiadła metody bardzo udatnej mistyfikacji ;) Tak, o Dyllę chodzi [znowu ją chwalę, aż zaczynam się bać, że dostanie ona mdłości, czy coś.... :ninja: Ja bym już chyba dostała :???: Dylla, jesteś w stanie to unieść? Świadomość, że dla niektórych jesteś "jedyną kobietą, która posiadła umiejętność refleksji", oraz "osobą, która nieepatuje swoim ego"? :crazy: ]. Na wszystkie wątki, jakie przeglądałam, to posty Dylli są zawsze pisane z poziomu osoby nienarzucającej swojego punktu widzenia innym dyskutantom. Nie chcę przez to rzec, jakoby Dylla nie posiadała jakiegoś swojego punktu widzenia, bo kreśli go momentami raczej wyraziście. Ale ma coś z prawdziwego, hmm, poszukiwacza. [Dyllo, to może zostań jakąś świętą /byle nie męczennicą :crazy: / od "forumowych dyskusji", bo chyba takiej jeszcze nie ma? :crazy: ]

lady_Godiva
Posty: 409
Rejestracja: pn lip 17, 2017 9:01 am
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: lady_Godiva » pt lip 28, 2017 8:06 am

A, jeszcze co do tego:

Dylla pisze:
lady_Godiva pisze:
O ile zmiennością można nazwać prezentację różnych, lecz zawsze obecnych i niejako współistnieniejacych ze sobą stron.
Z tym się zgadzam. My nawet nie wiemy, ile mamy tych stron i w jak różnych konfiguracjach mogą się ujawnić. :)



To te "niezliczone strony" i ich "niezliczone konfiguracje" ujawniają się w nowych relacjach z /nowymi ;)/ innymi.

Mi się zdarza popełniać taki błąd [który zapewne inni popełniają wobec mnie ;) ], że czasem , trochę nieopatrznie i z jakiegoś tam, powiedzmy, głupiego, mechanicznego przyzwyczajenia, "szufladkuję" ludzi do jakichś znanych mi wcześniej typów, nastawiając się tym samym na taki jałowy tryb odbioru [w tym sensie, że zakreślam w myślach spodziewany zakres i typ zachowań danego typu konkretnej istoty, jaką napotykam]....

A tu [jak wszędzie i zawsze... :smile: ] potrzeba by było tej wymarzonej, bezstronnej i wręcz naiwnej otwartości zawsze życzliwego obserwatora :smile:

Dylla
Posty: 861
Rejestracja: wt maja 04, 2010 8:09 pm
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: Dylla » pt lip 28, 2017 5:35 pm

lady_Godiva pisze:
A tu [jak wszędzie i zawsze... :smile: ] potrzeba by było tej wymarzonej, bezstronnej i wręcz naiwnej otwartości zawsze życzliwego obserwatora :smile:
Brzmi pięknie, nawet utopijnie, ale są też pewne wady. Żeby to dobrze funkcjonowało, to ja też musiałabym być dla innych otwartym i zawsze życzliwym obserwatorem. A że inni mogą się ode mnie bardzo różnić i przez to zachowywać w sposób, który mi nie zawsze odpowiada, to powstaje problem, o którym wcześniej wspomniałaś.
O ten:
I fajnie się to czyta.

Ale z dystansu

Gorzej, jak samemu trzeba przyjąć w twarz, że na pewno jest się gołębiem I jako typowy raptus i tak wiem, że ja akurat prędzej czy później zamachnęłabym się tym "baseballem" w odwecie /mimo, iż działań takich na chłodno nie pochwalam.

Zatem mój życzliwy rozmówca, żeby uniknąć konfliktów, musiałby mnie traktować, jak gołębia, i to najlepiej tak, żebym się nie zorientowała. Ważyłby słowa, unikał pewnych tematów, czy wręcz czasem mijał się z prawdą, żeby mnie nie denerwować i nie sprawiać przykrości.
On sam też chciałby naiwnej otwartości, więc oczekiwałby, że będę życzliwa niezależnie od tego, jaki jest. A że jak to człowiek, dobrze znosiłby pewne rzeczy tylko z dystansu, to ja musiałabym go traktować jak gołębia, ale również sprytnie, żeby się nie zorientował.
Moglibyśmy też poszukać złotego środka, ale i ten leży dla każdego gdzieś indziej.

lady_Godiva
Posty: 409
Rejestracja: pn lip 17, 2017 9:01 am
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: lady_Godiva » pt lip 28, 2017 6:16 pm

Dylla pisze:
lady_Godiva pisze:
A tu [jak wszędzie i zawsze... :smile: ] potrzeba by było tej wymarzonej, bezstronnej i wręcz naiwnej otwartości zawsze życzliwego obserwatora :smile:
Brzmi pięknie, nawet utopijnie, ale są też pewne wady. Żeby to dobrze funkcjonowało, to ja też musiałabym być dla innych otwartym i zawsze życzliwym obserwatorem. A że inni mogą się ode mnie bardzo różnić i przez to zachowywać w sposób, który mi nie zawsze odpowiada, to powstaje problem, o którym wcześniej wspomniałaś.

Ej, no z tą otwartością i życzliwością to pewnie, że miałam też na myśli siebie. [A może nawet przede wszystkim siebie ;) Aż się zawstydziłam niemalże jak uświadomiłam sobie, że z mojego pisania mogło wyjść, że ja liczę, że to inni będą tylko wobec mnie życzliwi i otwarci]

Owa "naiwna otwartość zawsze życzliwego obserwatora" to stan, do którego chcę sama dążyć, na innych wcale docelowo nie liczę ;) Bo i wtedy już nie ma potrzeby oczekiwać nic od innych. Chyba.
Wtedy pewnie [z poziomu tej "otwartości"] patrzysz na innych jak na dzieci na różnych poziomach swych duchowych, poznawczych czy samorozwojowych ścieżek i naturalnie to akceptujesz, z całym, jak to się mówi, "dobrodziejstwem inwentarza" ;)



[Do części o gołębiu odniosę się później.]

Dylla
Posty: 861
Rejestracja: wt maja 04, 2010 8:09 pm
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: Dylla » pt lip 28, 2017 6:58 pm

lady_Godiva pisze:
Ej, no z tą otwartością i życzliwością to pewnie, że miałam też na myśli siebie. [A może nawet przede wszystkim siebie ;) Aż się zawstydziłam niemalże jak uświadomiłam sobie, że z mojego pisania mogło wyjść, że ja liczę, że to inni będą tylko wobec mnie życzliwi i otwarci]
A to akurat uważam za potrzebę uniwersalną. Otwarcie, albo gdzieś w najgłębszych czeluściach ducha, tego właśnie dla siebie pragniemy.


Potrafię popłynąć nieomalże bez wysiłku w towarzyskiej rozmowie, nawet jeśli ma znamiona mądrej i naukowej dyskusji. Do tego wystarczy elokwencja, wprawa i trochę predyspozycji, a ja to wszystko mam.
Ale jak już naprawdę przychodzi co do czego, to okazuje się, że myślenie wcale nie jest moją mocną stroną. A przynajmniej nie tak mocną, jakby wskazywał na to sposób, w jaki piszę i mówię.

Tam, gdzie widzę u siebie braki, Prometeusz ma nadmiar. Wchodzę z nim w forumowe dyskusje ze względu na tematy które mnie interesują. Ale również (takie łączenie przyjemnego z pożytecznym) świadomie godzę się na dostosowanie do jego stylu prowadzenia rozmowy, bo to mi służy, choć też czasem i męczy. Zdarzało się, że mój misternie ułożony wywód on rozwalił jednym zdaniem. I nie zawsze to było miłe zdanie.
Oczywiście nie każdy musi być racjonalny i budować spójne wypowiedzi. Bez tego da się przecież żyć, a w dodatku całkiem przyjemnie. Nie każdy ma też potrzebę, żeby tego się uczyć i trzymać w rozmowie. Gdybym należała do takich osób, to moja życzliwość mogłaby iść w kierunku akceptacji z całym dobrodziejstwem inwentarza. Jednak cichy głos w głowie by szeptał: "Fajnie, że jesteś sobą, ale idź być racjonalny i logiczny gdzieś indziej".
No cóż, podobno nie ma miłości bezinteresownej. :razz:

Nie bardzo widzę możliwość, żeby pewne rzeczy pogodzić. Coś nam odpowiada, albo i nie odpowiada, i to jest w porządku. Są ludzie, których taktuję jak gołębie, ale też wiem, że niektórzy tak myślą o mnie. Nie z każdym i nie zawsze chcemy się dogadywać, ani nawet przebywać. Według mnie najlepszym sposobem na tę sytuację jest zaakceptować, że tak właśnie jest. I tego nie zmieniać.

lady_Godiva
Posty: 409
Rejestracja: pn lip 17, 2017 9:01 am
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: lady_Godiva » pt lip 28, 2017 8:36 pm

Dylla pisze:
lady_Godiva pisze:
Ej, no z tą otwartością i życzliwością to pewnie, że miałam też na myśli siebie. [A może nawet przede wszystkim siebie ;) Aż się zawstydziłam niemalże jak uświadomiłam sobie, że z mojego pisania mogło wyjść, że ja liczę, że to inni będą tylko wobec mnie życzliwi i otwarci]
A to akurat uważam za potrzebę uniwersalną. Otwarcie, albo gdzieś w najgłębszych czeluściach ducha, tego właśnie dla siebie pragniemy.

Hmm,hmmm, hmmm......jeśli owo OTWARCIE byłoby potrzebą uniwersalną /ja teraz nie wiem, czy tu się z Tobą zgodzić, czy nie, więc tak tylko dywaguję/ i jeśli nawet przez wielu nieuświadomioną, lecz zakopaną w "najgłębszych czeluściach ducha", to chyba musiałaby się ta tęsknota za OTWARCIEM wiązać ściśle z taką nadzieją, że jeśli będziemy tak całkowicie i niewinnie OTWARCI, na każdą, dosłownie każdą istotę, to wówczas nigdy więcej nie będziemy musieli obawiać się tego poczucia separacji od innych, czy wręcz bycia tą słynną, leibnizowską "monadą bez okien". Bo w jaką relację nie wejdziemy, będziemy zawsze czuli ową PEŁNIĘ bycia i rezonowania z inną istotą. Czyli to jakby po prostu nadzieja, jakoby owo OTWARCIE mogło przynieść poczucie JEDNOŚCI ze światem, do której faktycznie chyba każdy, bez względu na trasę, jaką przyszło mu iść, zdąża, jakkolwiek by tego nie nazywał.

To wtedy i racja. Tego dla siebie wszyscy pragniemy. Zażegnania na zawsze poczucia odseparowania od innych, bez potrzeby [utopijnej niekiedy ;) ] rozglądania się za tzw. "bratnimi duszami" ;)



Dylla pisze:
Potrafię popłynąć nieomalże bez wysiłku w towarzyskiej rozmowie, nawet jeśli ma znamiona mądrej i naukowej dyskusji. Do tego wystarczy elokwencja, wprawa i trochę predyspozycji, a ja to wszystko mam.
Ale jak już naprawdę przychodzi co do czego, to okazuje się, że myślenie wcale nie jest moją mocną stroną. A przynajmniej nie tak mocną, jakby wskazywał na to sposób, w jaki piszę i mówię.

Widzisz, ja Cię jednak cały czas postrzegam jako przykład osoby, której właśnie myślenie jest mocną stroną. [Choć nie twierdzę, że jedyną. Aczkolwiek sama rozumiesz, że nie da się człowieka gruntowniej "przeczytać" li tylko za pośrednictwem internetowego forum ;) ]

Może jednak, to moje postrzeganie Ciebie, ma związek ze środowiskiem, w jakim się wychowywałam [już nie wchodząc w szczegóły, które nie są tu zupełnie potrzebne, było to tzw. środowisko artystyczne. Dosłownie. /o ile pojęcie "środowiska artystycznego" może odnosić się do czegoś.....dosłownego :crazy: /. Rodzaj pryzmatu, przez jako na Ciebie spoglądam, to pewnie także wpływ mojej rodziny, której klimat określiłabym w pierwszym skojarzeniu, jako "emocjonalno-uczuciowy".....

Lecz prawda to. Sposób, w jaki piszemy, niekoniecznie przekłada się bezpośrednio na takie nasze parametry, jak sposób mówienia, bycia, etc.....

Być może, spotkawszy się w tzw. realu, byłybyśmy mocno zaskoczone tym, co bysmy ujrzały/wyczuły/usłyszały?

Myślę, że nawet nie "być może", a napewno :crazy1:



Dylla pisze: Tam, gdzie widzę u siebie braki, Prometeusz ma nadmiar. Wchodzę z nim w forumowe dyskusje ze względu na tematy które mnie interesują. Ale również (takie łączenie przyjemnego z pożytecznym) świadomie godzę się na dostosowanie do jego stylu prowadzenia rozmowy, bo to mi służy, choć też czasem i męczy. Zdarzało się, że mój misternie ułożony wywód on rozwalił jednym zdaniem. I nie zawsze to było miłe zdanie.
Jeszcze co do Prometeusza.
Świetne jest w jego podejściu to, że widać tą pasję i konsekwencję zdążania swoją ścieżką. Widać dyscyplinę, widać tę pracę, którą wkłada w rozszerzanie i doskonalenie metody, jaką sobie obrał w kontekście, powiedzmy, poznawania rzeczywistości. I nie wątpię, że ma dużo wiedzy, by dzielić się z innymi i realnie pomagać im w rozszerzaniu swej świadomości, ku stawaniu się, że znowu uzyję tego zwycieranego sloganu, coraz lepszą wersją siebie.

Niestety nie mogę pozbyć się wrażenia [i to nasilającego się, wraz ze zwiększaniem się ilości przeczytanych przeze mnie wątków, które na tym forum powstały], że Prometeusz traktuje trochę swych rozmówców niczym składniki do równania matematycznego. Wrażenia jednak wrażeniami, już nie będę się w to zagłębiać, bo do niczego konstruktywnego to nie prowadzi ;)

A Ty, Dylla, super, że tak fajnie z Prometeuszem rezonujesz: to faktycznie niełatwe znaleźć sobie dyskutanta, który żywo i na tzw. dłuższą metę, inspiruje.



Dylla pisze: Oczywiście nie każdy musi być racjonalny i budować spójne wypowiedzi. Bez tego da się przecież żyć, a w dodatku całkiem przyjemnie. Nie każdy ma też potrzebę, żeby tego się uczyć i trzymać w rozmowie. Gdybym należała do takich osób, to moja życzliwość mogłaby iść w kierunku akceptacji z całym dobrodziejstwem inwentarza. Jednak cichy głos w głowie by szeptał: "Fajnie, że jesteś sobą, ale idź być racjonalny i logiczny gdzieś indziej".
No cóż, podobno nie ma miłości bezinteresownej. :razz:

No chyba, że już ta /miłość/ chrystusowa się włącza.... :wink:

Lecz póki się nie włącza...

..prawda to niewątpliwa, że szukamy sobie dyskutantów na jakieś tam swoje podobieństwo, przynajmniej w kontekście systemu, w jaki porządkują swoje myśli :crazy1: ........

I wierzę, że typom racjonalnym i logicznym ciężko "strawić" takie, powiedzmy, ekspresyjne części wypowiedzi, które niekiedy u takich emocjonalno-intuicyjnych surferów /jak np. ja :crazy1: / przeważają i też pełnią swoje konkretne funkcje.[Ja nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, choć tu zachodzi coś na kształt próby przyjrzenia się samej sobie z dystansu :crazy1: , że te "ekpresyjno-emocjonalne" części wypowiedzi u takich jak ja wnoszą niekiedy więcej /nawet jeśli w pewnym sensie zaszyfrowanych ;) / informacji o tym, co taki "nieuporządkowany logicznie intuicjonista" chce przekazać, aniżeli te najbardziej racjonalne części wypowiedzi].



Dylla pisze: Nie bardzo widzę możliwość, żeby pewne rzeczy pogodzić. Coś nam odpowiada, albo i nie odpowiada, i to jest w porządku. Są ludzie, których taktuję jak gołębie, ale też wiem, że niektórzy tak myślą o mnie. Nie z każdym i nie zawsze chcemy się dogadywać, ani nawet przebywać. Według mnie najlepszym sposobem na tę sytuację jest zaakceptować, że tak właśnie jest. I tego nie zmieniać.

No pewnie.

Akceptacja to super sprawa ;) [Już nie mówiąc o tym, że jest w pewnym momencie konieczna, by nie zwariować :crazy1: ]


U mnie to czasem tak wcześniej było, że jak otaczały mnie same, hmmm, gołębie, to w akcie desperacji [czy też potrzebie zażegnania poczucia separacji :wink: ] próbowałam gruchać :crazy1: [Już teraz nie chcę się domyślać ile razy ktoś poświęcał się tak, by gruchać w sposób z kolei dla mnie do przyjęcia :crazy1: ]


Myślę, że już naprawdę pal licho, czy ktoś nas uważa za gołębia, czy my kogoś. Ważne tylko [w takiej relacji, gdy z naszego punktu widzenia ktoś jest gołębiem, bądź my gołębiem dla kogoś] , by to jednak, w miarę możliwości, zachować dla siebie.

lady_Godiva
Posty: 409
Rejestracja: pn lip 17, 2017 9:01 am
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: lady_Godiva » pt lip 28, 2017 9:13 pm

Aj,

teraz jeszcze dopatrzyłam, że jeszcze dwa posty wcześniej pisałaś o takim wzajemnym ukrywaniu przed sobą [w sytuacji relacji dwóch dyskutantów] , że każdy z uczestników dyskusji myśli o drugim jak o gołębiu, ale robi wszystko, by ten drugi się nie zorientował. :crazy: :mad:



To ja już właściwie nie wiem, jaki miałby płynąć z tego wszystkiego morał :crazy:


Może taki, by po prostu przebywać z gołębiami tylko na tyle, na ile jest to, hmmm, konieczne?


:lol:

Dylla
Posty: 861
Rejestracja: wt maja 04, 2010 8:09 pm
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: Dylla » pt lip 28, 2017 9:51 pm

lady_Godiva pisze: Może jednak, to moje postrzeganie Ciebie, ma związek ze środowiskiem, w jakim się wychowywałam [już nie wchodząc w szczegóły, które nie są tu zupełnie potrzebne, było to tzw. środowisko artystyczne. Dosłownie. /o ile pojęcie "środowiska artystycznego" może odnosić się do czegoś.....dosłownego :crazy: /. Rodzaj pryzmatu, przez jako na Ciebie spoglądam, to pewnie także wpływ mojej rodziny, której klimat określiłabym w pierwszym skojarzeniu, jako "emocjonalno-uczuciowy".....
No tak, dochodzi jeszcze środowisko, w którym się obracamy. Bo jacyś tam to możemy być tylko w porównaniu z innymi.

lady_Godiva pisze:A Ty, Dylla, super, że tak fajnie z Prometeuszem rezonujesz: to faktycznie niełatwe znaleźć sobie dyskutanta, który żywo i na tzw. dłuższą metę, inspiruje.
Jego wersja jest taka, że zdarzyło się nam może ze trzy razy na kilka lat znajomości. Oczywiście rezonować, a nie rozmawiać. :wink:

lady_Godiva pisze:No chyba, że już ta /miłość/ chrystusowa się włącza.... :wink:

Lecz póki się nie włącza...

..prawda to niewątpliwa, że szukamy sobie dyskutantów na jakieś tam swoje podobieństwo, przynajmniej w kontekście systemu, w jaki porządkują swoje myśli :crazy1: ........
Wszyscy ludzie są braćmi, oprócz kobiet, które są siostrami.
Na świecie powinien być pokój.
I kuchnia, żeby nikt nie był głodny.
Miłość chrystusowa póki co się nie włącza...
ale możemy się rozwijać duchowo, krok po kroku dążyć do tego stanu, dokładać kolejną cegiełkę do tej budowli.
I może pewnego dnia stanie się jakiś cud.

Mamy też "pozwól innym być sobą". A w ramach bycia sobą, mają prawo nas nie lubić, nie akceptować, nie chcieć się dogadywać, nie rozwijać się duchowo, ani nie dążyć do pokoju i braterstwa. Mają też prawo być egoistami, materialistami, hedonistami, a nawet filatelistami.

To, co mi się w transerfingu podoba, to właśnie skupianie się na własnych myślach, emocjach i wyborach. A w ramach wyrażania swoich myśli działa zasada, że jeśli coś nam się nie podoba w zachowaniu innych, sposobie, jak nas traktują, to będziemy mieć tego więcej.
Może więc na forum jest zawsze tak, jak być powinno? :wink:

lady_Godiva pisze:I wierzę, że typom racjonalnym i logicznym ciężko "strawić" takie, powiedzmy, ekspresyjne części wypowiedzi, które niekiedy u takich emocjonalno-intuicyjnych surferów /jak np. ja :crazy1: / przeważają i też pełnią swoje konkretne funkcje.[Ja nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, choć tu zachodzi coś na kształt próby przyjrzenia się samej sobie z dystansu :crazy1: , że te "ekpresyjno-emocjonalne" części wypowiedzi u takich jak ja wnoszą niekiedy więcej /nawet jeśli w pewnym sensie zaszyfrowanych ;) / informacji o tym, co taki "nieuporządkowany logicznie intuicjonista" chce przekazać, aniżeli te najbardziej racjonalne części wypowiedzi].
Taki sposób myślenia i styl komunikacji może się komuś wydawać fascynujący i inspirujący, ale też może być męczącym szumem komunikacyjnym. Zależy, co kto lubi i rozumie.



I jeszcze mało romantyczny cytat z Zelanda na temat relacji międzyludzkich:

W codziennych kontaktach nie jest ważne, na ile jesteś interesujący, tylko w jakim stopniu odpowiadasz danemu człowiekowi jako partner do kontaktów.
Twoje wady i zalety najmniej interesują partnera, a przede wszystkim interesuje go poczucie własnej ważności, które uzyskuje obcując z tobą.

Awatar użytkownika
Prometeusz
Posty: 1848
Rejestracja: pt kwie 20, 2012 9:21 am
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: Prometeusz » pt lip 28, 2017 10:56 pm

Droga Dyllo, sobie tak wróciłem do początku naszej rozmowy. Na wiele rzeczy nie zareagowałem i nie odpowiedziałem. W większości by nie tworzyć chaosu w dyskusji np. omawianie artykułu, który wkleiłaś rozwaliłoby cały temat pewnie. Jednak gdy wróciłem wczytałem się bardziej w twoją wypowiedź: "o tworzeniu" i wątpliwościach twoich co do rozwoju osobistego, załapałem o co Ci chodziło. Dlatego teraz się do tego odniosę.
Dylla pisze:
Prometeusz pisze: Myślę, że zdolność docierania do tych naszych głębszych pokładów emocjonalności da się nauczyć i wyćwiczyć. Ba, to działa w ten sposób, że jak sami tak odpowiednio się komunikujemy to ludzie to od nas przejmują i stosują na nas. I na odwrót są osoby, które tą zdolność w nas blokują i my sami możemy też ją komuś przyblokować. Nie łatwa sprawa... ale dla chcącego... ;)
Dla mnie to jest proces bardziej twórczy, niż odkrywczy. W miejscu docelowym znajdujemy nie to, co tam cały czas było, tylko to, co po drodze nazbieraliśmy i przynieśliśmy ze sobą. Jesteśmy systemem, który poznaje sam siebie i już tylko poprzez samą obserwację dokonujemy zmian. I stąd się wziął mój dystans do trenerów i innych rozwojowców.
Prometeusz pisze:
Dylla pisze:Dla mnie to jest proces bardziej twórczy, niż odkrywczy. W miejscu docelowym znajdujemy nie to, co tam cały czas było, tylko to, co po drodze nazbieraliśmy i przynieśliśmy ze sobą. Jesteśmy systemem, który poznaje sam siebie i już tylko poprzez samą obserwację dokonujemy zmian. I stąd się wziął mój dystans do trenerów i innych rozwojowców.
Ok. Powiedz mi proszę, gdzie upatrujesz emocjonalnego poruszenia, aktywacji uczuć wynikającej z kontaktu z drugą osobą i jakie widzisz w tym znaczenie? :)
Dylla pisze:
Prometeusz pisze: Ok. Powiedz mi proszę, gdzie upatrujesz emocjonalnego poruszenia, aktywacji uczuć wynikającej z kontaktu z drugą osobą i jakie widzisz w tym znaczenie? :)
Dobra, wracam do tematu, ale wcześniej nawiążę do innego wątku, który zaśmiecaliśmy. Tam było o powiedzeniu Einsteina (problemy rozwiązują sie na innym poziomie, niż powstały) i o porównaniu transerfingu do historyjek, które mają pomóc w przejsciu na inny poziom myslenia. No to chyba właśnie coś takiego się wydarzyło:
"Nie raz zapadała cisza słów, a w mojej głowie, aż huczało. Przyjemny stan podwyższonego nastroju." Zacytowałam klasyka, bo u mnie było podobnie.
Potem miałam zejście, również przyjemne, które słowami dobrze opisał Grzegorz Turnau.
https://www.youtube.com/watch?v=jRA_50BbUcg
Na dłuższą metę nie byłoby to mozliwe, bo bodziec słabnie, a że granica pomiedzy ekstazą a udręką jest cienka, to i wzmacnianie go byłoby kiepskim pomysłem.

Odpowiednie komunikowanie się* może spowodować podobne zjawisko. Coś się odblokuje, uleci, jakby kamień spadł. I tu pojawia się ten nieprzewidywalny czynnik ludzki. Nie da się przewidzieć, co, kiedy i z kim się wydarzy. Tak samo, jak ciężko byłoby porezonować sobie na zawołanie. A są jeszcze problemy komunikacyjne, różne zaburzenia emocjonalne, albo taki, a nie inny układ nerwowy, który determinuje reakcje. Pewne rzeczy pojawiają się jakby same, kiedy chcą i na jak długo chcą. Może dlatego są tak cenne i niezwykłe.


Załóżmy jednak, że idzie nam dobrze. Ale w tej sytuacji też należy się liczyć z tym, że nowe miejsce trzeba jakoś zagospodarować i to jest właśnie proces twórczy, czyli dostosowujemy się do nowej sytuacji najlepiej, jak potrafimy w sposób wcześniej nam znany. Zjawisko to opisuje psychologia. Zmiana jednej osoby, choćby wcześniej pożądana, zaburza cały system. Częstym problemem jest to, że on/on (po zmianie) już mnie nie potrzebuje, a nawet źle o mnie myśli. I rezonowanie diabli wzięli.

Teraz te różne terapie i rozwoje. Człowiek ma problem i chce go rozwiązać, albo czuje pustkę, którą chce zapełnić. Terapeuta daje kobiecie z przykładu rozwiązanie (instrukcja obsługi kobiety), które staje się jej nową rzeczywistością. Pytania otwarte, zamknięte, zadania na warsztatach, to też są działanie twórcze. Umysł dostaje zadanie, więc je wykona najlepiej jak potrafi. Opowiedz o najgorszych momentach w życiu i krzywdach, o marzeniach, o tym, co cię blokuje, itp. Umysł, który chce wypaść dobrze potrafi się bardzo starać i stworzy coś, na co bez sugestii sam mógłby nigdy nie wpaść.
Dzięki powszechnie dostępnej wiedzy ludzie przychodzą z własnymi diagnozami. A bo ojciec był za bardzo uległy wobec matki, albo za bardzo szorstki, więc nie mam dobrych wzorców i moje relacje się nie układają.

Nie wiem, czy dobrze wyjaśniłam, dlaczego odkrywamy to, co ze sobą przynieśliśmy, a nie to, co tam było.

*Miałam skłonności do chłopaków z umysłem scisłym, najlepiej jakiś matematyk, fizyk, introwertycznych, z cholernie wysokim IQ i małą inteligencją emocjonalną. Jeśli ludzie cały czas w coś grają, to mnie odpowiadały gry, których reguł nie znałam i musiałam się ich uczyć w trakcie grania. Na początku, tak po kobiecemu, próbowałam ratować nieszczęśnika, bo taki biedny, przyblokowany emocjonalnie i nie odczuwa tylu wspaniałych rzeczy. Potem zorientowałam się, że na tej samej zasadzie osobie wierzącej i religijnej, moje życie może wydawać się puste i pozbawione sensu. Ludzie są różni. To, co dla innego jest sferą życia ważną, dającą dużo emocji, intensywności, dla kogos innego może być egzaltacją, albo nawet zwykłym pieprzeniem bez sensu, które tylko komplikuje zycie.
Ze wszystkim się niemal zgadzam. Ba, nawet sam to sugeruję kiedy omawiamy praktyki rozwoju osobistego i ezoteryki. Od lat korzystam z literatury i materiałów wideo, które obnażają ten fakt, że mamy tu do czynienia raczej z teatrzykiem, niż robieniem konkretnej pracy, która pozwalała by nam wzrosnąć. Wszystko opiera się na pętli sugestii w którą człowiek wpada, a docieranie do wnętrza siebie jest w zasadzie projekcją. Podczas, gdy kasa fiskalna trenerów, couchów, guru, aż furczy - ta to się napracuje dopiero - odtwarzać wszelakie seanse na jakie pozwala nam psychika można w nieskończoność. Efekty jakie z tego wynikają też bywają różne... ale za długo by trwało omawianie tego by o tym teraz mówić.

Pisząc o:

"docierania do tych naszych głębszych pokładów emocjonalności"

Miałem na myśli raczej to co dzieje się "tu i teraz", podejście bardziej znane z Gestalt. Chodzi o dojście właśnie do takiego stanu "nieuwarunkowania przeszłością", gdy mamy na przeciwko siebie drugą osobę. W to wchodzi ta otwartość i poczucie jedności, z tego stanu podczas interakcji mają szansę wypłynąć spontanicznie emocje, czasem takie o które byśmy siebie nie podejrzewali. Ciało migdałowate nie podnosi alarmu, mechanizmy obronne się wyciszają, a skala naszego odczuwania (pracy układu limbicznego) się zwiększa i bardziej niuansuje. To jest stan naturalny, ale trzeba się co nie co nauczyć czy też oduczyć, aby pozwolić mu zaistnieć, a te emocje aktywuje w nas oczywiście ta druga osoba - dowolna osoba. W tym stanie nie silimy się na zainteresowanie drugą osobą, tylko to zainteresowanie w nas faktycznie jest. Czujemy fascynację, sposobem mówienia, gestami, wyglądem, słowami, tonem głosu. To jest podobne w sumie do zakochania, ale dużo bardziej przejrzyste i bez uzależnienia. Moim zdaniem praca nad takim własnym stanem jest dużo skuteczniejszym i realniejszym sposobem na zaspokojenie swoich potrzeb, niż oczekiwanie, aż ktoś spadnie nam z nieba i będzie akurat tak uposażony by wciskać w nas odpowiednie guziczki odpowiadające za odczuwanie euforii. Stawiam dolary przeciwko guzikom, że im bliżej nam do tego stanu tym znalezienie tego jedynego/jedynej też okazać się może prostsze.

:wink:
Taki jest kres wszelkiego gejdżu: wola gejdżowania.

Dylla
Posty: 861
Rejestracja: wt maja 04, 2010 8:09 pm
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: Dylla » pt lip 28, 2017 11:25 pm

Prometeusz pisze:
Pisząc o:

"docierania do tych naszych głębszych pokładów emocjonalności"

Miałem na myśli raczej to co dzieje się "tu i teraz", podejście bardziej znane z Gestalt. Chodzi o dojście właśnie do takiego stanu "nieuwarunkowania przeszłością", gdy mamy na przeciwko siebie drugą osobę. W to wchodzi ta otwartość i poczucie jedności, z tego stanu podczas interakcji mają szansę wypłynąć spontanicznie emocje, czasem takie o które byśmy siebie nie podejrzewali. Ciało migdałowate nie podnosi alarmu, mechanizmy obronne się wyciszają, a skala naszego odczuwania (pracy układu limbicznego) się zwiększa i bardziej niuansuje. To jest stan naturalny, ale trzeba się co nie co nauczyć czy też oduczyć, aby pozwolić mu zaistnieć, a te emocje aktywuje w nas oczywiście ta druga osoba - dowolna osoba. W tym stanie nie silimy się na zainteresowanie drugą osobą, tylko to zainteresowanie w nas faktycznie jest. Czujemy fascynację, sposobem mówienia, gestami, wyglądem, słowami, tonem głosu. To jest podobne w sumie do zakochania, ale dużo bardziej przejrzyste i bez uzależnienia. Moim zdaniem praca nad takim własnym stanem jest dużo skuteczniejszym i realniejszym sposobem na zaspokojenie swoich potrzeb, niż oczekiwanie, aż ktoś spadnie nam z nieba i będzie akurat tak uposażony by wciskać w nas odpowiednie guziczki odpowiadające za odczuwanie euforii. Stawiam dolary przeciwko guzikom, że im bliżej nam do tego stanu tym znalezienie tego jedynego/jedynej też okazać się może prostsze.

:wink:
Ok, już rozumiem. Jako że różne stany nie były dla mnie zadowalające, przynajmniej na dłuższą metę, to wrzucałam sobie do wewnętzrnego "symulatora" krótkie scenki związane z relacjami. Moim awatarem była nie tylko osoba reprezentująca mnie, ale też inni. Przecież ich myśli i emocje, które oczywiście w świecie wyimaginowanym były mi znane, były tak naprawdę moimi. I po jakimś czasie doszłam do czegoś takiego, o czym teraz piszesz. Nie wiedziałam tylko, jak to ująć w słowa, oraz że są sytemy i metody, które tego uczą.

Awatar użytkownika
Prometeusz
Posty: 1848
Rejestracja: pt kwie 20, 2012 9:21 am
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: Prometeusz » sob lip 29, 2017 1:40 am

Ten temat dał mi trochę korzyści. Nie chodzi o to, że dowiedziałem się czegoś nowego, ale co innego wiedzieć, a co innego zebrać doświadczenie. Postaram się lepiej odgadywać potrzeby innych i na nie stosownie odpowiadać. :-) Nie łapać pierwszej dyrektywy. :razz:
Taki jest kres wszelkiego gejdżu: wola gejdżowania.

lady_Godiva
Posty: 409
Rejestracja: pn lip 17, 2017 9:01 am
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: lady_Godiva » sob lip 29, 2017 6:27 am

O jak fajnie,

wątek żyje :wink:

Nie będę udawać, że mnie to nie cieszy. :smile:


Natrzepane tu treści, że hej.

Swoją drogą dzięki [wszystkim tu udzielającym się] za garstkę ciekawych tropów w kontekście omawianych tu tematów. Bezwstydnie powęszę jeszcze na własną rękę we wskazanych kierunkach ;)

Z tymi "guziczkami satysfakcji i poczucia wewnętrznego ukontentowania" , co chcemy, by ktoś je w nas naciskał tak, byśmy czuli się przez drugą istotę zrozumieni i kochani [słowem, by wszystko rezonowało tak, jak nam się wydaje, że powinno :wink: ] to faktycznie, jest to pewnego rodzaju iluzja, a wręcz takie czyste wygodnictwo, jakie w sobie hołubimy.

I jak rozmaitni coache, guru i przewodnicy duchowi wszelkiej maści zwykli powtarzać do znudzenia ten slogan, że każdy kryzys jest zarazem ogromną szansą rozwoju i przekraczania siebie..... tak w przypadku, gdy nie ma wokół nas w danym momencie osoby, która by umiała profesjonalnie obsługiwać nasza "indywidualną mapę guziczków", co by było nam miło i przyjemnie, tak mamy faktycznie realną szansę, by się wreszcie od tego "guziczkowego sterowania" nieco uniezależnić [a niektórzy, co bardziej pojętni, nieco bardziej niż "nieco" ;) ] . I podryfować w stronę tego stanu OTWARTOŚCI wobec każdej istoty [o którym ja także parę postów temu wspominałam].


Do Twojego posta, Dyllo, odniosę się wkrótce.




[a jeszcze co do tej nadwyrężonej już nieco metafory z gołębiem, którą i ja już zaraz zostawiam, to mi tylko jeszcze przyszło do głowy, że jeśli już trzeba być tym gołębiem, to zawsze można - we wzniosłej intencji przekucia owego faktu na korzyść, ekhm, ogółu :crazy: - próbować zostać gołąbkiem pokoju :crazy1: ]

lady_Godiva
Posty: 409
Rejestracja: pn lip 17, 2017 9:01 am
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: lady_Godiva » ndz lip 30, 2017 7:09 am

Dylla pisze:
lady_Godiva pisze:No chyba, że już ta /miłość/ chrystusowa się włącza.... :wink:

Lecz póki się nie włącza...

..prawda to niewątpliwa, że szukamy sobie dyskutantów na jakieś tam swoje podobieństwo, przynajmniej w kontekście systemu, w jaki porządkują swoje myśli :crazy1: ........

Wszyscy ludzie są braćmi, oprócz kobiet, które są siostrami.
Na świecie powinien być pokój.
I kuchnia, żeby nikt nie był głodny.




Ładne. ;)
Dylla pisze: Miłość chrystusowa póki co się nie włącza...
ale możemy się rozwijać duchowo, krok po kroku dążyć do tego stanu, dokładać kolejną cegiełkę do tej budowli.
I może pewnego dnia stanie się jakiś cud.
Co do cudu,
to z punktu widzenia indywidualno-transerfingowego stanie się w końcu na pewno ;)



Dylla pisze: Mamy też "pozwól innym być sobą". A w ramach bycia sobą, mają prawo nas nie lubić, nie akceptować, nie chcieć się dogadywać, nie rozwijać się duchowo, ani nie dążyć do pokoju i braterstwa. Mają też prawo być egoistami, materialistami, hedonistami, a nawet filatelistami.
A nawet Żydami, masonami i cyklistami :wink: [to obok, to cytat. Piszę na wszelki wypadek, dla jakichś "innych", którzy tu wchodzą i wzięliby to dosłownie. Eh, odkąd jestem na tym forum doszłam do wniosku, że muszę się czasem bardziej pilnować ;) Ale też muszę powiedzieć, że ten temat dał mi wiele nowych korzyści, właśnie przede wszystkim w kontekście komunikowania się z reprezentantami kompletnie innych ras , aniżeli miałam do czynienia do tej pory :wink: ]

A jeszcze co do kwestii "bycia sobą", to sprawa zaczyna się nieco komplikować, jak jakiś , hmm, element ludzki , dochodzi do wniosku, że dawanie wyrazu jego indywidualności będzie polegało na bezpośrednim i zagarażającym zdrowiu i życiu innych działaniu. A granice tego, czym jest "działanie na szkodę innych" nie zawsze są klarowne. I jak teraz się zastanawiam, to chyba w metodzie transerfingu w ogóle nie ma za bardzo o tym mowy. [Czyli gdzie kończą się granice "pozwalania innym być sobą" a ściślej, co czynić /prócz szybkiej ucieczki, ewentualnie walki, jeśli ktoś opanował jej arkana ;) / gdy bliźni wyciąga łom i to ten prawdziwy :? ]

Dylla pisze: To, co mi się w transerfingu podoba, to właśnie skupianie się na własnych myślach, emocjach i wyborach. A w ramach wyrażania swoich myśli działa zasada, że jeśli coś nam się nie podoba w zachowaniu innych, sposobie, jak nas traktują, to będziemy mieć tego więcej.
Może więc na forum jest zawsze tak, jak być powinno? :wink:

To skupianie się na własnych myślach, emocjach i wyborach to fundament wszystkich najważniejszych starożytnych systemów filozoficznych Wschodu.
Masz to w buddyzmie, masz to w jodze, sankhji, [już nie pamiętam teraz czy do tyczy to też njaji i wajśiesziki, bo one z kolei kładą nacisk na logikę] taoizmie, konfucjanizmie, zen...

A na forum na pewno jest tak, jak być powinno :smile: [Choć czym miałoby być to "powinno"?]

Czyli całkiem fajnie.

Tylko trochę za pusto i za cicho. :crazy1:


[Czyli powinno być tak pusto? Hmmm...... :crazy1: ]

Dylla pisze:
lady_Godiva pisze:I wierzę, że typom racjonalnym i logicznym ciężko "strawić" takie, powiedzmy, ekspresyjne części wypowiedzi, które niekiedy u takich emocjonalno-intuicyjnych surferów /jak np. ja :crazy1: / przeważają i też pełnią swoje konkretne funkcje.[Ja nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, choć tu zachodzi coś na kształt próby przyjrzenia się samej sobie z dystansu :crazy1: , że te "ekpresyjno-emocjonalne" części wypowiedzi u takich jak ja wnoszą niekiedy więcej /nawet jeśli w pewnym sensie zaszyfrowanych ;) / informacji o tym, co taki "nieuporządkowany logicznie intuicjonista" chce przekazać, aniżeli te najbardziej racjonalne części wypowiedzi].
Taki sposób myślenia i styl komunikacji może się komuś wydawać fascynujący i inspirujący, ale też może być męczącym szumem komunikacyjnym. Zależy, co kto lubi i rozumie.

O, to ciekawy dla mnie moment, bo nigdy w życiu tak nie myślałam o tych elementach "emocjonalno-ekspresyjnych" w wypowiadanych przeze mnie czy przez innych, treściach, wyłącznie jako o męczącym szumie komunikacyjnym [z punktu widzenia typów tzw. mocno logicznych]. Z mojego punktu widzenia, jak już wcześniej rzekłam nawet w owym "ekspresyjnym szumie" widzę zazwyczaj wiele zakodowanych treści, które często zdradzają więcej, aniżeli te części racjonalne wypowiedzi.

Ale oczywiście nieobce mi jest poczucie poirytowania na takie elementy generowanych przez innych treści, które z kolei w moim odczuciu są takim właśnie zbędnym i męczącym naddatkiem [by już nie rzec dosadnie: śmieciem ;) ] nic nie wnoszącej ekspresji emocjonalnej. Tak, tak , nawet ja mam swoje granice :crazy1:






Dylla pisze:
I jeszcze mało romantyczny cytat z Zelanda na temat relacji międzyludzkich:

W codziennych kontaktach nie jest ważne, na ile jesteś interesujący, tylko w jakim stopniu odpowiadasz danemu człowiekowi jako partner do kontaktów.
Twoje wady i zalety najmniej interesują partnera, a przede wszystkim interesuje go poczucie własnej ważności, które uzyskuje obcując z tobą.


W istocie mało romantyczny ;)

Aczkolwiek pojęcie "romantyczności" to też tylko jakieś tam wahadełko.


Dzięki za przypomnienie tego cytatu.

To chyba najkrótsza [i zarazem może i najlepsza? ] definicja celu, dla którego większość istot decyduje się wchodzić w sytuację dyskusji czy innego rodzaju bezpośredniej relacji z drugą istotą.

Dylla
Posty: 861
Rejestracja: wt maja 04, 2010 8:09 pm
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: Dylla » ndz lip 30, 2017 7:11 pm

lady_Godiva pisze: Co do cudu,
to z punktu widzenia indywidualno-transerfingowego stanie się w końcu na pewno ;)
Nie wiem, czy na pewno. Póki co możemy sobie tylko wyobrażać, jak by to było i jak wyglądałyby relacje międzyludzkie. Taki stan mógłby spowodować, że paradoksalnie, ludzie nie dążyliby do kontaktów z innymi, bo by nie mieli potrzeb związanych z ludźmi. Rezonowaliby ze światem, czyli ze sobą samym i to niezależnie od sytuacji.
I tu nawiążę do wypowiedzi Prometeusza. Żeby zbliżyć się do tego stanu, musimy się czegoś nauczyć, a właściwie oduczyć, żebyśmy byli nieuwarunkowani przeszłością. Inaczej będziemy się tylko nakręcać na tzw. duchowość, wyobrażać sobie, jacy powinniśmy być, co myśleć, co czuć, jak traktować siebie i innych. Takie zjawisko widzę u ludzi siedzących w duchowości i ezoteryce.
Interesujesz się tymi tematami, więc wiesz o co chodzi.

lady_Godiva pisze:A jeszcze co do kwestii "bycia sobą", to sprawa zaczyna się nieco komplikować, jak jakiś , hmm, element ludzki , dochodzi do wniosku, że dawanie wyrazu jego indywidualności będzie polegało na bezpośrednim i zagarażającym zdrowiu i życiu innych działaniu. A granice tego, czym jest "działanie na szkodę innych" nie zawsze są klarowne. I jak teraz się zastanawiam, to chyba w metodzie transerfingu w ogóle nie ma za bardzo o tym mowy. [Czyli gdzie kończą się granice "pozwalania innym być sobą" a ściślej, co czynić /prócz szybkiej ucieczki, ewentualnie walki, jeśli ktoś opanował jej arkana ;) / gdy bliźni wyciąga łom i to ten prawdziwy :?
Transerfig omawia ten temat i to dosyć dokładnie.
"Pozwól innym na bycie sobą" oznacza, że mamy nie oceniać i nie porównywać się z innymi. Granice zależą wyłącznie od nas. Jeśli przejaw czyjejś inności nie jest tym, co chcesz mieć w swoim życiu, to mówisz temu "nie", ale bez zbędnego tłumaczenia się i poczucia winy. Możesz też zabrać zabawki i iść na inne podwórko. Tylko bez złoszczenia się i obwiniania tej osoby, bo wtedy będziesz miała tego więcej.
Zeland nawet napisał, że można się z kimś pokłócić, pokrzyczeć sobie, ale świadomie. A jeśli wyszło nieświadomie, to ups... stało się. Wtedy możesz przeprosić, odkręcić sprawę, albo nic z tym nie robić, bo to też zależy od Ciebie.


lady_Godiva pisze:A na forum na pewno jest tak, jak być powinno :smile: [Choć czym miałoby być to "powinno"?]

Czyli całkiem fajnie.

Tylko trochę za pusto i za cicho. :crazy1:

[Czyli powinno być tak pusto? Hmmm...... :crazy1: ]
Jeśli ludzie nie chcą się tu rejestrować i udzielac, to też jest ok. Może wahadło transerfingu nie rozbujało się wystarczająco mocno i już się nie rozbuja?

Forum tr. jest jedynym miejscem w internecie, w którym się od czasu do czasu udzielam. Ot tak, czasem sobie popiszę, ale nie widzę większego związku pomiędzy praktykowaniem transerfingu a tymi rozmowami.
Dla mnie transerfing jest drogą samotnika, czymś, co się przede wszystkim praktykuje -działaniem, a nie rozmawianiem. Może inni (ci nieobecni) transerferzy też tak myślą?
lady_Godiva pisze:O, to ciekawy dla mnie moment, bo nigdy w życiu tak nie myślałam o tych elementach "emocjonalno-ekspresyjnych" w wypowiadanych przeze mnie czy przez innych, treściach, wyłącznie jako o męczącym szumie komunikacyjnym [z punktu widzenia typów tzw. mocno logicznych]. Z mojego punktu widzenia, jak już wcześniej rzekłam nawet w owym "ekspresyjnym szumie" widzę zazwyczaj wiele zakodowanych treści, które często zdradzają więcej, aniżeli te części racjonalne wypowiedzi.

Ale oczywiście nieobce mi jest poczucie poirytowania na takie elementy generowanych przez innych treści, które z kolei w moim odczuciu są takim właśnie zbędnym i męczącym naddatkiem [by już nie rzec dosadnie: śmieciem ;) ] nic nie wnoszącej ekspresji emocjonalnej. Tak, tak , nawet ja mam swoje granice :crazy1:
Posłuchaj pierwsze 25 sekund wypowiedzi:
https://www.youtube.com/watch?v=pm0VXfxlQlk

To powiedział człowiek, który uznawał tylko racjonalne myślenie, a świat objaśniał sobie naukowo. Do tematu emocji, intuicji, magicznych stanów i odczuć, również podchodził racjonalnie i naukowo, co wcale nie powodowało, że mniej rozumiał to, co nazwałaś elementem emocjonalno-ekspresyjnym.
Ostatnio wróciłam do książki, w której snuł rozważania na temat przyszłości cybernetyki, których bazą wyjściową jest sieć neuronowa. Myśli, emocje, samoświadomość, umiejętność uczenia się, samorozwój to dla niego tylko kwestia złożoności systemu i zawartych w nim informacji. Zero magii życia.
To był oczywiście przykład skrajny, bo niewiele osób tak myśli i postrzega rzeczywistość, ale jak widać, można i tak.

Lem, który zajmował się filozofią nauki, miał ogromną wyobraźnię i sam mógłby napisać kilka transerfingów, Twoją i moją rozmowę uznałby pewnie za nic nie wznoszącą pod względem treści.
Idąc za wypowiedzią z filmiku można to, w największym uproszczeniu, ująć tak: Wszystko zależy od tego, jaki obraz rzeczywistości tworzy umysł Twojego rozmówcy.

Awatar użytkownika
Skyelar
Posty: 58
Rejestracja: śr kwie 01, 2015 6:12 pm
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: Skyelar » pn lip 31, 2017 6:40 pm

Dla mnie transerfing jest drogą samotnika, czymś, co się przede wszystkim praktykuje -działaniem, a nie rozmawianiem. Może inni (ci nieobecni) transerferzy też tak myślą?
Tak.
A to, że takie dyskusje są schematyczne, męczące i często nudne, to inna kwestia. Miałam ochotę Wam wstawić śmiesznego gifa na rozluźnienie atmosfery, ale pojechaliście klasycznie jak na każdym forum w polskim internecie. Czyli wielka dyskusja o tym, co ktoś napisał, czego nie napisał i jak to zrozumiał (lub nie zrozumiał) i no, po prostu, no nie. Temat został gdzieś w tyle, kwintesencja uleciała, a i tak do niczego nie doszliście.

A jeszcze inna kwestia jest taka, że im więcej się praktykuje i ŻYJE, tym bardziej się odechciewa gadania o tym.

Moje trzy grosze apropos tematu wątku (niekoniecznie zawartości).

Ludzie są banalni w obsłudze. Wystarczy im mówić to, co chcą usłyszeć i już będą Ci jeść z ręki. Do tego mniej więcej odnosi się Zeland pisząc o frailingu. Jeżeli komuś to wystarcza do tego, żeby uznać, że jego życie emocjonalno-uczuciowo-społeczne jest satysfakcjonujące, to może na tym poprzestać i pewnie będzie wiódł szczęśliwe (ze swojego punktu widzenia) życie do końca swoim dni. Jeżeli komuś to nie wystarcza (wszak jesteśmy różni), to TR raczej tu nie pomoże. To jest świetna metoda do osiągania celów wszelkiej maści, ale jeżeli chodzi o ludzi, to temat jest traktowany, delikatnie mówiąc, po macoszemu.

Z mojego doświadczenia. Dać ludziom ten przysłowiowy kredyt zaufania i traktować ich z życzliwością i empatią. Dla zasady. Gwarancja tego, że się przejedziemy, ale też tego, że trafimy na ludzi, którzy odpowiedzą nam tym samym. Z nawiązką. To się sprawdza w każdym miejscu na świecie, a wspomnienia zostają długo, długo po powrocie do domu :)

A jeśli się chce trafić na "swoich", to trzeba po prostu być sobą. Wiem, że banał, ale działa. Tylko, że trzeba być naprawdę sobą, bez żadnych masek, udawania i filtrów na Instagramie (to z Instagramem to tylko bardzo luźna metafora, na wypadek gdyby ktoś nie zrozumiał). Wbrew pozorom trudne, bo przywykliśmy do tego, że społeczeństwo mówi nam, kim jesteśmy. Ale gdy się do tego dojdzie, to właściwi ludzie sami przylezą :)

Pozdrawiam i miłego surfowania :)
90%.

Dylla
Posty: 861
Rejestracja: wt maja 04, 2010 8:09 pm
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: Dylla » pn lip 31, 2017 6:54 pm

Skyelar pisze: Miałam ochotę Wam wstawić śmiesznego gifa na rozluźnienie atmosfery
Ale i tak rozluźniłaś - teraz. :yes:

Awatar użytkownika
Prometeusz
Posty: 1848
Rejestracja: pt kwie 20, 2012 9:21 am
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: Prometeusz » pn lip 31, 2017 9:18 pm

Dla mnie transerfing jest drogą samotnika, czymś, co się przede wszystkim praktykuje -działaniem, a nie rozmawianiem. Może inni (ci nieobecni) transerferzy też tak myślą?[HACZYK]
Czy po tylu latach nie jest to już truizm? :) Jak się okazuje, nie tylko ja lubię odpowiadać na retoryczne pytania. 8-)
Tak.
A to, że takie dyskusje są schematyczne, męczące i często nudne, to inna kwestia. Miałam ochotę Wam wstawić śmiesznego gifa na rozluźnienie atmosfery, ale pojechaliście klasycznie jak na każdym forum w polskim internecie. Czyli wielka dyskusja o tym, co ktoś napisał, czego nie napisał i jak to zrozumiał (lub nie zrozumiał) i no, po prostu, no nie. Temat został gdzieś w tyle, kwintesencja uleciała, a i tak do niczego nie doszliście.
Tak temat został w tyle, a raczej w tle, choć moim zdaniem przewinęło się tu dużo dobrych treści. Wystarczy uważnie czytać i myśleć, nie skupiając się wyłącznie na "sporze".

Ja mogę dokonać większych generalizacji:

"co ktoś napisał, czego nie napisał i jak to zrozumiał" - jest literalnie definicją dyskusji, a przynajmniej wchodzi w jej skład.

"a i tak do niczego nie doszliście." - a jest jakiś wymóg, że trzeba gdzieś dojść? Warto wyłapać jakie każdy z uczestników dyskusji miał oczekiwania, bo dopiero pod tym kątem sensownym jest oceniać, czy ktoś gdzieś doszedł czy nie.

"takie dyskusje są schematyczne" - Każda dyskusja, jakakolwiek, ma swój schemat.

"męczące i często nudne" - dla ludzi nieuczestniczących ;-) Ja się świetnie bawiłem i zdaje się nie tylko ja. :shutup: Rozmowa to nie wspólne pisanie książki. Dawno zrezygnowałem z wykładania szerszego spektrum wiedzy tutaj na forum, gdyż zostałem za to zrugany (ale wesoła puenta się z tym wiąże, którą może kiedyś opowiem)!

"kwintesencja uleciała" - Rozmowy w temacie na temat nie zawsze są mile widziane - tak, chodzi tu o czynnik ludzki. :wink: Jeśli dalej nie rozumiesz o co chodzi, to jeszcze raz poradzę Ci wrócić do treści w temacie i zorientować się jakie kto miał oczekiwania po nim, szczególnie mowa tu o autorze tematu. :-P

Rozumiem jednak do czego uderzasz tutaj @Skyelar. Chodzi o to, że jest moment, gdy rozmowa przestaje dotyczyć tematu dyskusji, a przechodzi w retoryczną szermierkę i skupia się w zamian na uczestnikach dyskusji. I w istocie zszedłem z tematu dyskusji na rzecz ujawniania zagrań retorycznych i sofizmatów/paralogizmów dyskutanta, była to odpowiedź na NIEWINNĄ :crazy1: próbę zdyskredytowania moich opinii i mojej osoby, która nie miała podstaw. Co Transerfing radzi w takiej sytuacji? ZANIECHAĆ WALKI I NIE TŁUMACZYĆ SIĘ - tutaj jest istotne to co jest napisane MAŁYM DRUCZKIEM, a jest napisane, nie walczyć i nie tłumaczyć się jeśli sytuacja nie ma dla nas konsekwencji i nie przyniesie to nam korzyści, jeśli nie jest to w jakiś zdroworozsądkowy sposób zasadne. Czy było to zasadne tutaj? Gdzieś na internecie, na podrzędnym forum i z osobą taką, a nie inną? Okej, spróbuje uniknąć pytań retorycznych. Mogłem nie podnosić rękawicy, zostawić sprawę tak jak jest. Ba mogłem przyjąć taktykę Dylli, lub jeszcze lepiej... (ale nie będę o tym pisał). Więc dlaczego tak nie zrobiłem? Właśnie dlatego, że nie była to istotna sprawa. ;) W życiu przyjdzie prowadzić nam trudne rozmowy, więc mimo, że schemat ten znamy - to nie wystarczy. Trzeba go jeszcze dobrze ograć. Dobrze jest umieć klarownie wyrazić swoje myśli i przedstawiać trafne argumenty, rozwalając retorykę rozmówców. A gdzie lepiej ćwiczyć takie rzeczy jak nie w takich rozmowach? Jest takie powiedzenie - "chcesz pokoju, to szykuj się do wojny". Owszem gdzie można i ma to znaczenie to trzeba stosować frailing, ma on jednak swoje ograniczenia, które trzeba wypełnić w inny sposób. Wahadła trzeba omijać, ale jak to nie pasuje, to trzeba je również umieć tłumić.
Skyelar pisze:A jeszcze inna kwestia jest taka, że im więcej się praktykuje i ŻYJE, tym bardziej się odechciewa gadania o tym.
Z psychologicznego punktu widzenia mówienie otwarcie, od początku do końca o tym co robimy umniejsza naszą ważność lub inaczej to zwąc znaczenie w społeczeństwie. Póki nic nie mówisz to co robisz jest "wow" jak wszystko opowiesz to jest "pff tylko tyle?" Znany schemat. :)

Lecz rzeczywiście, wydaje się, że jest więcej powodów dla których duża ilość ludzi osiągających sukces w szeroko rozumianym społecznym ujęciu nie wypowiada się na forach. Natomiast unikałbym deprecjonowania takich rozmów, gdyż w pewnych przypadkach mogą one mieć znaczenie.

Skyelar pisze:Ludzie są banalni w obsłudze. Wystarczy im mówić to, co chcą usłyszeć i już będą Ci jeść z ręki. Do tego mniej więcej odnosi się Zeland pisząc o frailingu. Jeżeli komuś to wystarcza do tego, żeby uznać, że jego życie emocjonalno-uczuciowo-społeczne jest satysfakcjonujące, to może na tym poprzestać i pewnie będzie wiódł szczęśliwe (ze swojego punktu widzenia) życie do końca swoim dni. Jeżeli komuś to nie wystarcza (wszak jesteśmy różni), to TR raczej tu nie pomoże. To jest świetna metoda do osiągania celów wszelkiej maści, ale jeżeli chodzi o ludzi, to temat jest traktowany, delikatnie mówiąc, po macoszemu.
Mniej więcej tak jak piszesz. Znam ludzi co są specjalistami od osiągania celów korzystając z innych, ale w kwestiach takich powiedziałbym domowych-szczerych relacji są niemal autystyczni. Tu chyba pasuje nawiązanie do psychopatów uczynione przez Dyllę (którego nie rozwinęliśmy w tym temacie, a pewnie by chciała :P ).
Skyelar pisze:Z mojego doświadczenia. Dać ludziom ten przysłowiowy kredyt zaufania i traktować ich z życzliwością i empatią. Dla zasady. Gwarancja tego, że się przejedziemy, ale też tego, że trafimy na ludzi, którzy odpowiedzą nam tym samym. Z nawiązką. To się sprawdza w każdym miejscu na świecie, a wspomnienia zostają długo, długo po powrocie do domu

A jeśli się chce trafić na "swoich", to trzeba po prostu być sobą. Wiem, że banał, ale działa. Tylko, że trzeba być naprawdę sobą, bez żadnych masek, udawania i filtrów na Instagramie (to z Instagramem to tylko bardzo luźna metafora, na wypadek gdyby ktoś nie zrozumiał). Wbrew pozorom trudne, bo przywykliśmy do tego, że społeczeństwo mówi nam, kim jesteśmy. Ale gdy się do tego dojdzie, to właściwi ludzie sami przylezą
W zasadzie wszystko się zgadza. Lecz by poradzić sobie z innymi, trzeba też dobrze radzić sobie ze sobą, a tego trzeba się nauczyć. Nie bagatelizowałbym tego i nie powiedziałbym, że to jest oczywisty temat (choć taki może się zdawać, na czym korzystają omówieni w temacie "trenerzy" "rozwoju osobistego").
Taki jest kres wszelkiego gejdżu: wola gejdżowania.

Dylla
Posty: 861
Rejestracja: wt maja 04, 2010 8:09 pm
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: Dylla » pn lip 31, 2017 10:03 pm

Miło ze strony Skyelar, że wpadła i użyła zwrotnicy, przez co rozruszała atmosferę. :D

Odniosę się do dwóch kwestii, które poruszyła.
Schematy. Jesli coś jest schematyczne w dyskusjach internetowych, to chyba najbardziej to, że osoba postronna czyta, przygląda się z boku, po czym podsumowuje dyskutujących tak, jak to zrobiła nasza koleżanka.
Frailing. Ludzie nie są banalni w obsłudze. Tylko tak sie wydaje, że wystarczy nauczyć się zasad i wciskać odpowiednie guziczki. Takie cuda potrafią tylko nieliczni.

Teraz o moim truizmie.
Nie umiem korzystać z rozmów transerfingowych. Nie przydały mi się cudze rady, ani inne cudze doświadczenia. Z Ciebie też parę razy próbowałam coś wydusić i nic.
Dlatego uważam, że przynajmniej w moim przypadku, transerfing to praca do wykonania samemu, a nie do obgadania. Obgadać można sobie za to wszystko inne.

Awatar użytkownika
Prometeusz
Posty: 1848
Rejestracja: pt kwie 20, 2012 9:21 am
Re: Poczucie rezonansu w relacjach z innymi

Post autor: Prometeusz » pn lip 31, 2017 10:32 pm

Dylla pisze:Miło ze strony Skyelar, że wpadła i użyła zwrotnicy, przez co rozruszała atmosferę. :D
Owszem. :-)
Dylla pisze:Odniosę się do dwóch kwestii, które poruszyła.
Schematy. Jesli coś jest schematyczne w dyskusjach internetowych, to chyba najbardziej to, że osoba postronna czyta, przygląda się z boku, po czym podsumowuje dyskutujących tak, jak to zrobiła nasza koleżanka.
Frailing. Ludzie nie są banalni w obsłudze. Tylko tak sie wydaje, że wystarczy nauczyć się zasad i wciskać odpowiednie guziczki. Takie cuda potrafią tylko nieliczni.


ano. :yes:
Dylla pisze:Teraz o moim truizmie.
Nie umiem korzystać z rozmów transerfingowych. Nie przydały mi się cudze rady, ani inne cudze doświadczenia. Z Ciebie też parę razy próbowałam coś wydusić i nic.
Dlatego uważam, że przynajmniej w moim przypadku, transerfing to praca do wykonania samemu, a nie do obgadania. Obgadać można sobie za to wszystko inne.
Jakby arcymistrz szachowy obgadywał ze mną moje proste sytuacje na szachownicy to też by pewnie nic się nie nauczył, a może nawet nudziło by go to (jeśli nie denerwowało wręcz). Dla niego rozwój możliwy jest jedynie przez omawianie zaawansowanych pozycji z ludźmi na swoim poziomie (bo niekiedy i literatury mu braknie, kiedy sam przeciera nowe szlaki). Natomiast, żeby nauka była efektywna, to sama rozmowa nie wystarczy i jest to zdecydowanie za mało by posiąść nowe zalety! :coll1:
Taki jest kres wszelkiego gejdżu: wola gejdżowania.


ODPOWIEDZ